Nie dojadę.

Dlaczego przyszłaś na milongę? Straciłaś dziecko…
O takim doświadczeniu wspomina Dimitris Bronowski w swojej książce Tangofulness.

Gdy czytałem tę książkę 2 lata temu, pomyślałem sobie, że ktoś pisze o tangu w sposób, który jest mi bardzo bliski. Chodziłem z tą książkę w plecaku, jakby była ważnym skarbem.
Obserwowałem te wszystkie gancho, produkowane figury i myślałem sobie, to nie moje.

Pierwszy raz usłyszałem Piazollę w 2001 roku jadąc na szkolenie taneczne do Elbląga. Było ciemno. Włożyłem zakupioną płytę do odtwarzacza w samochodzie. Cisza. I powoli pierwsze dźwięki Soledad. A później Oblivion. Chyba nie dojadę, czuję się totalnie wciągnięty…

„Przyszłam zatańczyć tango z kostuchą”. Kobieta dojrzała, silna, wiedząca czego chce. Prawdopodobnie tej jednej rzeczy nie chce, ale lekarze są jednoznaczni. Powierzyła mi wprowadzić ją w tango, które będzie jej pierwszym w życiu tangiem z moim udziałem. To będzie tango, które zostanie nagrane i pokazane rodzinie. Wtedy.
Na nagranie założyła anielskie skrzydła.

Dlaczego wybrała tango?

Młoda dziewczyna. Ma zwyczaj poszczególne etapy swojego życia zamykać jakimś nagraniem. Padło na tango. Gdy pytam, jakie uczucia i emocje chciałaby wyrazić w tym „projekcie”, oczy stają się jak lustro, całe zaszklone. Nie dowiedziałem się. Nie muszę. Może to było bolesne rozstanie.

Dlaczego wybrała tango?

Myślałem, że nie dojadę do Elbląga. Dzisiaj ktoś powierza mi z jakiegoś powodu zadanie, aby dojechać tam, gdzie nie ma nazwy, ani pewności.

Z przeszywającym dźwiękiem bandoneonu.

Nauczyciel tanga. Czyli kto?

W tym roku mija już 21 lat, jak uczę tańca, co daje mi ciekawe spojrzenie na tę drogę zawodową.

Po przetańczonych 12 latach jako aktywny tancerz, byłem absolutnie przekonany, że jako młody, 22 letni chłopak wnoszę coś świeżego i samo to jest wystarczającym atutem. Wszak po tylu latach szkoleń, obozów tanecznych, lekcji, wiedzę miałem bardzo aktualną i jednocześnie mocno utrwaloną w ciele.

Dawid Belach
Dawid Belach, nauczyciel tanga

Z perspektywy czasu widzę tam bardziej początki, niż jakiekolwiek uczenie. Często bycie zawodnikiem/tancerzem nie musi oznaczać bycia dobrym nauczycielem. Często bardzo dobry tancerz nie jest dobrym nauczycielem (nie ma cech i umiejętności, aby to przekazać), a gorszy tancerz, ponieważ sam musiał przejść dłuższą drogę, niejednokrotnie jest bardzo dobrym nauczycielem.
Tańczenie więc i uczenie nie ma ze sobą często nic wspólnego. Oczywiście zdarza się pełnia w obu tych przestrzeniach i taką osobę można wówczas śmiało nazwać wielkim Maestro. Natomiast nawet posiadane uprawnienia do prowadzenia takich zajęć, które miałem już jako młodzian, nie były w stanie nadrobić doświadczenia, które buduje się z czasem.

Nie jestem zwolennikiem podawania cyferek i liczb, które mówią, kto, kiedy powinien uczyć tańca. Nie jestem również zwolennikiem dość chyba „dziaderskiego” narzekania na młodych, którzy zaczynają uczyć, bo wówczas musiałbym powiedzieć do siebie „zapomniał wół, jak cielęciem był”  🙂

Doświadczenie buduje się oczywiście z czasem. Poznajesz najbardziej efektywne metody docierania z informacją do uczących się, dostosowywania informacji do osobowości, charakteru, wieku, czy nawet nastroju osoby w danym momencie.
Natomiast z  mojej obecnej perspektywy doświadczenie prowadzące do bycia dobrym nauczycielem, to nie tylko warsztat na parkiecie. To również doświadczenie życia. Nie chciałbym być nauczycielem, który tworzy dystans i barierę w postaci „ja, Pan Nauczyciel”.  Doświadczenie rozwijające dobre umiejętności w tym zawodzie musi moim zdaniem bazować na pracy osobistej. W mojej ocenie każdy, kto pracuje z ludźmi (nie tylko w tańcu) powinien przejść własną psychoterapię, aby unikać projektowania na innych ludzi swoich własnych lęków, traum i przeżyć z przeszłości, to przecież odpowiedzialność również za ludzi, nawet jeśli są dorośli.
Nie wyobrażam sobie stosowania swoistej „infiltracji”, czyli wywierania wpływu na ludzi w celu dostosowywania ich światopoglądu czy postaw do tych, które bym sobie życzył w imię bycia ich „nauczycielem”. Nie wyobrażam sobie przegadywania połowy zajęć, aby wylewać swoje frustracje. Stąd tak ważna jest świadomość tego, co jest we mnie, dlaczego coś mówię, w jakim celu i jakie to może wywołać konsekwencje.
Jak w każdym środowisku, choćby religijnym, pod pretekstem dbania o tradycję, czy wartości można przemycać różne szkodliwe działania, które nie mają nic wspólnego z pierwotnym impulsem, zakochaniem się, w tym przypadku w tangu.

Nie chciałbym być nauczycielem, który już się nie rozwija. I nie mówię tu o  oczywistej potrzebie doskonalenia swoich umiejętności tanecznych (tu przypominają mi się przypadki lekarzy z tytułami profesorskimi, którzy z wiedzą zatrzymali się w latach 90-tych, a odcinają kupony na swoim tytule).
Nauczyciel powinien również być uczniem w jakiejkolwiek choćby jednej dziedzinie. To mocno sprowadza na ziemię, uczy pokory i przypomina o aspektach, z którymi mogą się zmagać uczniowie w jego szkole.

Ucząc się obecnie boksu doświadczam tych samych trudności, być może tego samego niezadowolenia, „przegrzania” procesorów w umyśle, gdy w jednym ruchu mam zsynchronizować wyizolowane poszczególne partie mojego ciała.
Trochę zabawnie obserwuję teksty mojego młodego trenera, gdy myślę sobie „stary, za jakiś czas będziesz wiedział, że tak się nie mówi”. I  uśmiecham się wiedząc, że początki zawsze są inne, to prawo naturalne.

Jako uczeń w boksie bardziej mogę zrozumieć tańczące pary, gdy sam trenuję swobodnie i spokojnie, a pod okiem trenera nagle wszystko wychodzi „źle” przez sam fakt jego spojrzenia 🙂
I wtedy wracam myślą do koncepcji zainstalowania na sali tanecznej bujnej roślinności, żeby obserwować tańczących dosłownie zza krzaków, aby się nie stresowali…

Doświadczenie więc to szerokie spektrum, nie da się go przyspieszyć, kupić, zamówić. Może dlatego zawsze najbardziej zachwycam się już bardzo dojrzałymi tańczącymi seniorami, którzy w tangu smakują, jak wyborne wino…

 

Quo vadis?

Podczas lekcji, szczególnie tych indywidualnych, często zadaję pytania.
Jestem przekonany, bazując na swoim doświadczeniu pracy nad sobą i pracy z ludźmi, że rozwój tanga pozbawiony aspektu mentalnego jest utrudniony, a nawet czasem zablokowany.
Poruszę tu kilka kwestii, które są w moim odczuciu kamieniami, kluczem do niejako wjazdu z polnej drogi na autostradę. Wikipedia wyjaśnia, że „główną cechą autostrady jest fakt, że stanowi ona drogę o ograniczonej dostępności, tj. nie każdy pojazd może się nią poruszać”, oraz „autostrada nie służy przydrożnym posiadłościom”. Tematyka obejmuje zagadnienia niezależnie od poziomu, być może znajdziesz tu coś, co jest Tobie bliskie.

„On już tańczy tyle lat”, „nic mi nie wychodzi”
Odczucia: lęk, paraliż, stres

Osoba szczególnie nowa w środowisku ma naturalną tendencję do widzenia kontrastowego – czarne/białe.
Mając świadomość, że dopiero się uczy, często uważa, że wszyscy inni tańczą lepiej; może się porównywać z innymi, a posługując się jedynym parametrem, jakim jest jej subiektywne odczucie, może dojść do wniosków, które mają niewiele wspólnego ze stanem faktycznym.

Sytuacje z życia:
– partner przytłoczony problemami zawodowymi podczas lekcji jest niezadowolony ze swojej improwizacji konkludując, że nic mu nie wychodzi. W mojej ocenie śmiało podejmuje próby improwizacji, jest to dla niego sytuacja nowa, nie do końca naturalna, sprawiająca mu trudność, ale radzi sobie całkiem dobrze. Jego „setting” czyli nastawienie wynikające z danego dnia/problemów, wpływa na zbyt radykalną ocenę własnych umiejętności, brak cierpliwości do samego siebie wobec faktu uczenia się, a przez to objawiający się mniejszy lub większy perfekcjonizm.
– partnerka przychodzi pierwszy raz na milongę; pozyskała informację, bądź sama ją wytworzyła na podstawie obserwacji, że dany partner tańczy już powiedzmy 10 lat. Na tej podstawie uważa go za bardzo zaawansowanego. To wpycha ją do swoistego getta, z którego nie może wyjść. Fakt jest taki, że ów partner tańczący 10 lat, owszem, zna więcej tanga, ale nie ma to przełożenia (w tym konkretnym przypadku) na jego umiejętności, które w rzeczywistości można by określić jako umiejętności osoby tańczącej 2 lata. Wniosek: staż nie oznacza umiejętności. Ten wątek rozwinę w późniejszej części.
– partner pierwszy raz na milondze mówi, że jest tu bardzo wysoki poziom. Naturalnie ogólne wrażenie osób płynnie poruszających się po rondzie i nie stojących daje obraz wysokiego poziomu. Nie dostrzega jednak wśród tańczących innych osób początkujących, które są niejako przyćmione. Poziom tańczących jest w rzeczywistości bardzo zróżnicowany, a owy partner nie jest tam jedyną osobą początkującą. Gdyby udało się zobaczyć cały obraz, mógłby zobaczyć przestrzeń dla siebie. Podejście 0-1 eliminuje go z jakiekkolwiek próby tańczenia.

„Bo ja muszę dobrze zareagować”
Odczucia: presja, stres, lęk, brak swobody i samostanowienia

Ze względu na to, że partner prowadzi, to aspekt szczególnie częsty w przypadku partnerki. Nazywam to „przyczajeniem”. Partnerka jest tak skupiona, aby „wychwycić” prowadzenie partnera, że jest to bardziej wysiłek mentalny i psychiczny, niż jakikolwiek taniec, nie mówiąc o przyjemności. Ze względu na potężny stres chcąc „zadowolić” partnera, sama projektuje i antycypuje następny krok, choć partner nie miał takowej intencji, nie wyprowadził żadnego impulsu. Wówczas para traci wzajemny kontakt, tańczy już w dwóch prędkościach, a partnerka niczym korkociąg odlatuje coraz bardziej, czując się „złą partnerką”. Partner, choćby był z dobrą techniką i uważnością, ma trudność w powrocie do kontaktu z partnerką, która jest już niejako „w swoim świecie”.
To sytuacja w której partnerka projektuje oczekiwania partnera. Jak w życiu warto przynajmniej próbować nie mieć żadnych oczekiwań i nie projektować ich w żadną ze stron. W tym przypadku zdecydowanie najważniejszym będzie minimalizm ruchowy i bycie w kontakcie. Jeśli nie czuję żadnego impulsu, dobrą reakcją będzie więc pozostanie w miejscu, zamiast kreowania i projektowania. Zyskam to, że nadal pozostaję z partnerem.

„Kaganiec”
Odczucia partnerki/partnera: brak samostanowienia, dyskomfort, paraliż

Ta sytuacja częściej dotyczy prowadzących, którzy z definicji powinni zaproponować partnerce rodzaj objęcia.
Kagańcem nazywam podejście partnera do niejako automatycznego i domyślnego bliskiego objęcia, które w moim odczuciu jest wręcz przejawem potraktowania partnerki na czas tandy jak swoją własność. Postawiłbym partnerowi pytanie: dlaczego chciałeś z tą partnerką zatańczyć? Czy chcesz coś tej partnerce dać odczuć, przekazać w tańcu? Jaką masz intencję? Jeśli masz intencję zatańczenia razem, aby partnerce, Tobie, Wam było w tym tańcu przyjemnie, pozwól partnerce od pierwszego kontaktu decydować też o tym. Narzucenie czegokolwiek z automatu wyłącza możliwość odczuwania przyjemności. Choćby partnerka chciała tańczyć w bliskim objęciu, powinna mieć poczucie, że ma wpływ i przestrzeń do decydowania o tym, czy w nim będzie.
Innym aspektem jest ciągłe „gadanie” partnera w tańcu. Nie mówię o słowach. Jeśli mówimy, że tango to rozmowa, a Ty nieustannie „gadasz” prowadząc do kolejnych figur, nie słuchając muzyki, nie wykorzystując momentów lirycznych do zwolnienia czy zatrzymania, nie dając przestrzeni partnerce, aby ona również mogła się wypowiedzieć poprzez ruch, którego będzie autorką – wówczas prowadzisz monolog. Nałożyłeś partnerce kaganiec. Złapałeś w bliskie objęcie i gadasz monologiem „produkowanych” figur. Partnerka została bierna. Innym tematem jest, że olbrzymia moim zdaniem część partnerek jest tak przyzwyczajona do tej sytuacji, że nie postrzegają już jej jako niewłaściwą i szybko dostosowują się. Wpływ na to ma często mniejsza ilość prowadzących na milondze. Nie ma za dużego wyboru. Pozostaje więc wybór – zatańczę z kagańcem, albo w ogóle. Czy naprawdę warto?

„Kiblowanie”
odczucie: jestem zajebisty, mam doświadczenie

Na milongach ilość mężczyzn czy osób prowadzących (zachęcam panie do nauki prowadzenia a panów do nauki podążania – to da Wam więcej możliwości podczas milongi, a jednocześnie niesamowicie zwiększy jakość Waszego tańca) jest zazwyczaj mniejsza w stosunku do podążających. Mocno generalizując powiedziałbym, że 80% mężczyzn w tangu przedstawia taką historię, w której posłużę się przypadkowym imieniem Eliasz (zakładam, że to na tyle rzadkie imię, że nikt nie poczuje się dotknięty).
Eliasz zaczął naukę tanga 10 lat temu. Na początku bardzo się przykładał i był zaangażowany. Nie do końca wierzył, że uda mu się tańczyć tango, miał bardzo niską samoocenę. Po dwóch latach ma poczucie, że zna większość figur tanga. Może wziął jakąś lekcję indywidualną, czy poszedł na jakieś warsztaty, aby to doszlifować. W międzyczasie dokonał ciekawej obserwacji; gdy przychodzi na milongę, mirada kobiet owocuje częstym cabeceo. Nie musi się jakoś bardzo wysilać, aby zaprosić partnerkę do tańca. W zasadzie niczym do rzeźnika w PRL ustawia się do niego długa kolejka. Eliasz jest naprawdę zadowolony. Co prawda widzi szeroką ofertę warsztatów, możliwości lekcji, jednak nie czuje takiej potrzeby, aby się rozwijać. Figury zna, partnerki chcą z nim tańczyć (zakłada, że widocznie są zadowolone…), więc „marnowanie” czasu na jakieś doszkalanie się jest dla niego stratą pieniędzy. Przecież jest fun.
Poza tym, jak „złapie” jakąś początkującą partnerkę, upomni ją bądź w najlepszym razie kreując się na specjalistę (wszak „tańczy” już od 10 lat) wyjaśni nowicjuszce, co powinna zrobić. To też daje mu poczucie wartości i zwiększa własną samoocenę. Nawet nie zakłada, że do tego krzyżyka w ogóle nie prowadzi prawidłowo. To partnerka jest „zła”. Ponadto jeśli partnerka będzie oczekiwała lepszego prowadzenia, widocznie jest jakaś „dziwna”. W kolejce wszak czeka wiele innych, które poświęcą wiele, aby z nim zatańczyć. Z ich perspektywy nie tańczy się z nim super. Jest jednak już znaną twarzą na milongach, więc niejako taniec z nim mimo, że nie jest przyjemny, jest nobilitujący.
Eliasz tańczy 10 lat, ale tak naprawdę uczył się przez pierwsze 2 lata przez X godzin. Partnerka tańczy od 2 lat i szkoli się regularnie co tydzień biorąc lekcję indywidualną. Przez 2 lata ilość efektywnych lekcji u niej wynosi 10X. Na tym polega fałsz cyferek odnośnie stażu w tangu.
W rzeczywistości facet od 8 lat „kibluje”, nie przeszedł do następnej klasy. Dziewczyny walcząc o „kartkę” do rzeźnika, wydają mnóstwo kasy, nieustannie biorą udział w warsztatach, biorą lekcje indywidualne, chcą być jak najlepsze, aby milongi spędzać tańcząc, a nie siedząc. Tu jest bardzo duża rywalizacja! Wszak Eliasz przecież nie musi z każdą zatańczyć…

Ego
odczucie: jestem kimś lepszym

Partnerka tańcząca od wielu lat. Tańczy naprawdę fajnie i tańczy się z nią przyjemnie. Emanuje z niej duża pewność siebie. To generalnie chyba dobra cecha.
Łuski opadają, gdy próbuje wymusić na organizatorze maratonu, aby nie musiała zapłacić za całość, bo jest „najlepszą tanguerą” w mieście. Jej samoocena nie poparta żadną obiektywną oceną (jaką byłby na przykład udział w Mundialu) odbiera jakąkolwiek chęć zatańczenia z nią w przyszłości. Przez swoje podejście okazała się najgorsza.

Partner przez niektóre partnerki uważany za najlepszego w mieście również nie ma zamiaru być jak inni. Jest kimś lepszym. Mimo potwierdzonej informacji od organizatora, że za cały maraton trzeba zapłacić i nie ma pojedynczego wejścia na milongę, następnego dnia podjeżdża swoją bryką na miejsce maratonu i siada ostentacyjnie przed budynkiem na ławce, aby być widocznym. Jest przekonany, że jako „najlepszy” w mieście zaraz będzie przez kogoś zaproszony do środka. Płacić nie będzie. Pozostało mu siedzenie na ławce i opalanie się w blasku słońca. To jedyny blask, który mógł go otulić.

Bycie dobrym tancerzem to nie tylko umiejętności. To również kwestia pokory, życia w społeczności, stosowania się do zasad.

Gdy wchodzisz na parkiet niczym na turniej tańca, gubisz drugą osobę. Jesteś sam lub sama. Możesz tańczyć w zamkach, pałacach, ubierać wytworne stroje, ale pytanie dlaczego DECYDUJESZ się tańczyć tango?
Czego w nim szukasz? Co w nim odnajdujesz dla siebie? Jakie to ma przełożenie na Twoje życie? A może tango to teatr, a życie jest czymś osobnym?
Kluczowym momentem rozwoju człowieka jest świadomość. Ona często jest niewygodna. I pozostanie w wygodnej nieświadomości może być wyborem. Ale ma to swoje konsekwencje. Twoja podróż przez życie, przez tango, utknęła. Zatrzymała się. Przecież nie musisz podróżować po całym świecie. Po prostu zobaczysz mniej, stojąc przy przydrożnej posiadłości.

Foto: Małgorzata Sobczak Fotografia

Tango/e/motion

Zapraszam do nowatorskiej grupy Tango/e/motion !

Dlaczego taka nazwa?
Emotion czyli emocja, a słowo „motion” oznacza ruch.
Tango zawiera obie te przestrzenie – ruchową i emocjonalną.
Każda emocja zawiera w sobie jakieś poruszenie, a każdy ruch może zawierać w sobie jakąś emocję.
Gdy spojrzymy na tango bardzo szeroko, nie tylko jako taniec, ale jako formę realizacji w życiu, łatwo zauważyć, że to nie tylko taniec, ale również różne nasze potrzeby, pragnienia. Jednocześnie bycie w tej przestrzeni może również rodzić nie tylko piękne doznania, ale również trudniejsze emocje, jak obawy, lęki.
Stąd nazwa grupy sugeruje spojrzenie na tango bardzo szeroko, szczególnie nie tyle w aspekcie stricte technicznym, co ludzkim.

Dla kogo?
Dla wszystkich, którzy odczuwają potrzebę podzielenia się lub posłuchania innych o ich doświadczeniach, przeżyciach.
Po co ta grupa?
W temacie tanga mamy w internecie wszystko poza tym jednym. Rozmową o tym, co może być trudne. To jak swoista grupa wsparcia, gdzie wzajemnie dzielenie się swoim doświadczeniem wzbogaca i czyni tango w naszym życiu bardziej spójnym i przyjemnym.
Jaka tematyka?
Zaczniemy od tematów bardzo trudnych, aby rozładować rodzące się napięcie bądź wątpliwości. Będzie to temat zazdrości, kryzysów w tangu czy problemów związanych z cabeceo.
Jaki jest cel?
Wymiana doświadczeń w grupie w postaci postów, bądź rozmów z innymi.
Główny jednak cel to spotkania online raz w miesiącu.
Aby otrzymać zaproszenie na spotkanie wypełnij poniższy krótki formularz, aby otrzymać link do spotkania video.
Będą to spotkania ok. 1 godziny.
Grupa ma sens, jeśli chcesz nie tylko posłuchać innych, ale również podzielić się własnym doświadczeniem zachowując oczywiście formułę mówienia o swoich odczuciach, a nie o innych 🙂

Myślę, co on myśli…

Dzisiaj miałem pierwszy trening boksu.
Jadąc na trening myślałem o wielu osobach, które pierwszy raz jadą na lekcję tańca.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa ilość pytań i myśli w głowie układa się tak:

– a czy ten instruktor będzie taki sympatyczny, jak jest w internecie?
– a czy ja się na pewno nadaję?
– a co będzie, jak mi się nie spodoba?
– może lepiej nie będę za dużo gadać, żeby nie wyjść na dziwną osobę…
– czy ja na pewno tego chcę?

Przyznaję, że w mojej głowie nie wszystkie się pojawiły, a te, które się pojawiały zbywałem doświadczeniem, które pomaga mi wtedy tylko się uśmiechnąć do samego siebie.

Jest jeszcze druga część monologu, który następuje już po lekcji.

– ciekawe, czy on naprawdę miło spędził czas podczas tego treningu, czy po prostu był miły, bo musiał…
– ciekawe, co sobie pomyślał o moim ćwiczeniu?
– i na przykład krytyk wewnętrzny „wydajesz kasę, a i tak nic z tego nie będzie”…

Puentując, z całą pewnością mój dzisiejszy trener najpóźniej w momencie zakończenia treningu mógł pomyśleć o tym, co zje na obiad i co ma do załatwienia. Stąd te rozkminki są mega zabawne.
I tu przychodzi prawda nie tylko dotycząca tańca, boksu, treningów, aktywności, ale w ogóle prawda życiowa. Jeśli myślisz, że coś ludzie o Tobie myślą, to daj spokój. Prawdopodobnie mają tysiący innych myśli, wszak nie jesteś słońce, Słońcem 🙂

I z uśmiechem na swojej twarzy dedykuję to wszystkim, którzy często patrzą i myślą z przerażeniem, co sobie nauczyciel, trener, instruktor pomyślał…

Dawid Belach
Dawid Belach

W tańcu zaufaj

Chodzisz na siłownię, czy ćwiczysz na siłowni?

Minęło 1,5 roku jak ćwiczę regularnie pod okiem trenera personalnego. Nigdy podnoszenia sztangi i te wszystkie martwe ciągi mnie nie kręciły. Ile razy wykupiłem karnet na siłownię, nie minął miesiąc, a przestawałem już chodzić. Dopiero teraz widzę sens. Widzę jak ćwiczenia, które może same z siebie nie są ekscytujące, wpływają na moje ciało. Łatwo można sobie wyobrazić kogoś, kto od dawna chodzi na siłownię i stwierdzi, że nic nowego nie odkryłem. Ten „chodzący” na siłownię, często podnosi i opuszcza sztangę bardzo szybko, przez co ćwiczenie nie jest efektywne. Ale chodzi na siłownię. Oto wielka tajemnica techniki. Różnica? Ocean!

Dylemat nauczyciela

Wiedząc o tym jak bardzo technika jest po prostu pierwszym bądź drugim płucem dla tancerza, chciałbym czasem zaszczepić to przekonanie tym, którzy nie mają tego doświadczenia. Najchętniej podłączyłbym się do ich umysłu, choćby przez bluetooth, żeby tchnąć w nich podejście i otwarcie na technikę. Niestety jak z każdym doświadczeniem, żadne inne, niż własne nie jest w stanie kogoś przekonać. Stąd dylemat nauczyciela to ciągłe balansowanie pomiędzy absolutną chęcią pomocy, aby tańczący doświadczyli tego, co wiesz, że jest możliwe, a sprostaniem częstym oczekiwaniom na zrobienie fajnych figur. Idealnym rozwiązaniem byłyby osobne dedykowane grupy; nazwijmy to grupa „Wow” (technika i oczywiście figury i znowu technika, co prowadzi do „wow”) i  grupa „Przyjemność” (figury, figury, no i może jeszcze trochę figur). To wręcz jak rola rodzicielska. Wiesz, że młody chce czekoladę jeść na śniadanie, obiad i kolację, no i najlepiej w przerwach pomiędzy posiłkami. Ale nie możesz na to pozwolić, czekolada od czasu do czasu, a tak po prostu zwykłe pożywienie, które nie będzie wow.
Trzeba zaufać. Jeśli rodzic jest dobry,  odmawiając regularnych efektów wow dba o dziecko, a nie wyrządza krzywdy.

Frustracja

Jak pięknie jest odkryć pokłady w sobie.
Pamiętam, gdy oglądałem filmiki różnych par. Często po obejrzeniu nie czułem inspiracji, a bardziej frustrację graniczącą ze zdenerwowaniem.
Piękno o którym wspominam, to uczucie ulgi, gdy doszedłem do tego, że owe trudne odczucia miałem z powodu braku zaufania do siebie.
Oglądanie różnych stylów tańczenia ciągle powodowało we mnie jakąś nieuświadomioną presję, że właśnie w takim stylu powinienem też umieć tańczyć. Dzisiaj gdy internet proponuje mi jakieś różne filmiki często automatycznie już odtwarzając je bez pytania, nie ulegam takiemu „programowaniu”. Nie oglądam, nie karmię się wszystkim dookoła.
Tak, ja nadal mówię o tańcu! To również w świecie tańca można być zalanym ilością informacji i bodźców, które nie wnoszą nic dobrego.
Dzisiaj z radością tańczę tak, jak chcę tańczyć, nie w stylu takim, czy innym, nie Matejko, nie Beksiński. Po prostu ktoś jeszcze inny.
Ja jestem. Więc tańczę bez kopiowania.

Czy możesz mnie poprowadzić, szanowna damo?

Tango w pełni.
Spędzając kilka dni na największym Festiwalu Queertango odbywającym się corocznie w Berlinie mogłem naprawdę w pełni nacieszyć się szczęściem i radością tanga. Wreszcie miałem tango w pełni.
Gdy mówimy o jakiejkolwiek relacji doskonale wiemy, że sytuacja, w której jedna strona jest dawcą, a druga jedynie biorcą nie należy do zdrowych relacji. Uwarunkowania społeczne, kultura wpływa na nasze postrzeganie świata i to, co na innym obszarze wydaje się już niezdrowe, nienaturalne, na naszym jest normą, na której zmianę nasz światopogląd często nie jest gotowy. Gdy jednak postawić sobie pytanie, dlaczego by tego nie zmienić, często pierwsza przychodząca do głowy odpowiedź to „przecież zawsze tak było, po co to zmieniać?”. Gdy pooglądamy i przeanalizujemy tę odpowiedź, może się ona wydawać jedynie odruchem obronnym, a nie stanowiskiem, które zostało wypracowane w toku konstruktywnej krytyki.
tango Poznań
tango Poznań – Dawid Belach
Wtopiłem swoje zmysły w pierwsze dźwięki tanga. Pozwoliłem, aby moje dłonie i moje ciało powoli „przyjmowało” ciało drugiej osoby, spokojnie, bez pośpiechu tuląc drugiego człowieka w swoim objęciu. Główna myśl, intencja – dać odczuć drugiej osobie świadomą obecność, ciepło i ruch, w którym będziemy razem. Płyniemy…
Utwór dobiega końca, wariacja, ostatnie uderzenie, wspólny wydech… Słyszę hałas, jak inni zaczynają rozmawiać, śmiać się, standardowe rozmowy „a skąd jesteś”, itd. Ja zostaję z moim partnerem w objęciu jakby muzyka nadal trwała. Tu przecież tyle się wydarzyło. Nie chcę tego zagadać.
Gdy rozpoczyna się drugi utwór powoli, bez pośpiechu zmieniam objęcie. Aranżowałem i dawałem. Teraz on będzie dawać, ja będę przyjmować. To on teraz mnie poprowadzi. To nie znaczy, że nie jestem już dawcą, a jedynie biernym podążającym. W żadnej mierze. Jednak teraz mogę zamknąć oczy, uwielbiam to robić. Odczuwam tak wiele i tak mocno gdy mogę wejść w tę rolę.
Dlaczego facet miałby zawsze być tylko dawcą, dlaczego kobieta miałaby być wyłącznie biorcą? Te słowa dawca-biorca nie są doskonałe. Używam skrótów myślowych, słowa są pewnym uproszczeniem, nie wszystko da się w tangu opisać, wypowiedzieć. Skoro więc taka sytuacja w związku określana byłaby jako niezdrowa, dlaczego uznać ją w tańcu za normę? Kultura naszej cywilizacji wymaga odpowiednich ról – facet to wojownik z dzidą, ma zapewnić bezpieczeństwo i przynosić mięcho do gospodarstwa. Kobieta ma dbać o ciepło rodzinne i posiłki. Czy naprawdę jeszcze żyjemy w tej epoce?
Uważam, że pełnię tanga można poczuć jedynie mając możliwość doświadczać obu ról. Napawa mnie smutkiem, gdy w Polsce nie mogę być poprowadzony przez innych mężczyzn lub kobiety. Orientacja nie ma tu nic do rzeczy. Było dla mnie cudownym doświadczeniem, gdy podczas Maratonu w Krakowie, gdy już po kilku godzinach prowadzenia byłem naprawdę zmęczony, podszedłem do sympatycznego gościa i zapytałem, „Poprowadziłbyś mnie?” – „Jasne”. Wow 🙂 Ustawiam się domyślnie do dalekiego objęcia, a on na to „spoko, możemy w bliskim”.
Gość zna tango w pełni… Później i ja go poprowadziłem. Wszak każdemu dawcy należy się również coś ode mnie. Nie chcę być tylko biorcą. Nie chcę być tylko dawcą.
Jedna ze znajomych kiedyś powiedziała „ja już jestem tak zmęczona w życiu ogarnianiem wszystkiego, dzieci, pracy zawodowej, że nie mam ochoty uczyć się prowadzić”. Cóż miałem powiedzieć, musiałem to uszanować. Idąc jednak tym kluczem, każdy facet powinien mieć możliwość również podążać, bo w jego życiu przynajmniej kulturowo mało jest przestrzeni do bycia kimś innym, niż facet z dzidą. I oczywiście mówi się dzisiaj o kryzysie męskości, co może u pań spowodować reakcję – jeszcze tego brakowało, żeby faceci nie prowadzili. Oczywiście, że mają prowadzić! Wy jednak też!
Lucas Boock i Bianca Vrcan wspominali podczas Poznańskiego Maratonu Tanga „La Libertad”, że tańczenie w obu rolach to nie jest kwestia queertango. Powiedzili wprost – tańczysz tango? To znaczy, że tańczysz, a nie tańczysz połowicznie, w jednej roli.
Rozmawiałem o tym z jednym z wykładowców w Berlinie, Lucas De BuenosAires potwierdził, że w Argentynie jest bardzo wyraźna tendencja do tego, aby tańczyć w obu rolach.
Pomijam już fakt i nie będę go rozwijać, że są nawet nauczyciele, którzy nie potrafią tańczyć w drugiej roli.
Pisząc to zastanawiałem się mocno; może lepiej tego nie pisać, może zrażę jakieś osoby do siebie. Ale wolę być prawdziwy. Nie znoszę tego teatru, który czasem widzę na milongach, sztuczne uśmiechy, a prawda dopiero wychodzi po milongach, co, kto, jak. Więc tutaj bez teatru. Prosto i na temat. Powiem prost – szanowne panie. Czasem mam wrażenie, że mam być dawcą Waszych doznań. I o ile z przyjemnością spróbuję podzielić się tym co mam i dać, to jednak oczekuję też wzajemności. Jeśli jednak mam być tylko dawcą, to ja po prostu dziękuję. Znajdzie się wielu, którym tańczenie w jednej roli wystarcza i są szczęśliwi. To ich prawo. Ja jednak szukam więcej. I też mam do tego prawo. Pragnę pełni.
Kto chętny wejść w tę podróż? Z uśmiechem i radością przytulę i dam się przytulić 🙂