Bardzo będę musiał uważać, żeby mój blog nie stał się monotematyczny, a raczej mono-tangowy. Specjalizuję się w tańcu towarzyskim, który stanowi 10 tańców podzielonych na styl standardowy (Walc Angielski, Tango, Walc Wiedeński, Slow Foxtrot, Quickstep) i styl latynoamerykański (Samba, Cha-Cha, Rumba, Pasodoble, Jive).
I choć to taniec towarzyski stał się kiedyś moją miłością, to odkąd poznałem prawdziwe tango argentyńskie, które w tańcu towarzyskim zostało – używam tych słów z całą świadomością – sprofanowane, ten jeden taniec zajął szczególne i w zasadzie jedyne miejsce w moim tanecznym życiu.
Może to dziwić, dlaczego w tym blogu tyle opisów emocji i doznań. Dla mnie jednak taniec to właśnie przede wszystkim emocje, poruszenia. Bez tego taniec staje się zwyczajnym dylaniem, codziennością, powszednieje, zostaje odarty z sacrum, które dokonuje się podczas tańca na styku duszy i ciała.
Po pierwszej lekcji tanga argentyńskiego napisałem:
Serce kochające. Serce zranione. Serce tęskniące. Serce wyczekujące. Serce czułe na każde poruszenie.
Począwszy od pierwszego wulkanu miłości poprzez wszystkie moje miłości i miłostki uzbierałem tyle nadziei, rozczarowań, uniesień i upadków.
Na to wszystko przyszło lekarstwo. Wszystko scalone w muzyce, której każdy dźwięk to wyraża, jakby używa mnie, aby grać na tych strunach moich przeżyć, moich pragnień. Muzyka doprowadzająca czasem do łez, tętniące serce pobudza ciało, aby wyrazić to… choćby najmniejszym ruchem, oddechem, a czasem po prostu byciem. Wszystko zebrane w jednej muzyce, w jednym tańcu. Czy to sen, czy jawa. Czy odkryłem nirwanę, eden, gdzie mogę poczuć się całym sobą, integralnym, naturalnym, czującym bez filtrów?
Tango… To właśnie ono.
Gdy mam tylko słuchać tanga, bez możliwości wyrażenia tego ruchem, staje się ono nieznośną trucizną.
Trucizna wyrażona ruchem staje się natychmiast wspaniałym lekarstwem, doznaniem, nirwaną.
Pięknie napisane … 💔
Pięknie napisane…