W naszej pracy ze studentami bardzo szczegółowo omawiamy mechanikę ruchu, czyli to, co jest niezbędne, aby zrozumieć „głębokości” ruchu.
Sam krok jest bowiem tylko jednym z elementów całego procesu. To jednak nadal zbyt mało, aby mówić o tańcu, który będzie poruszać nasze wnętrze, który pozostawi ślad…
Wszystkiego można się nauczyć i być wręcz perfekcyjnym, bez duszy, bez życia, idealnym tancerzem robotem.
W środku, wewnątrz pary, poprzez połączenie może się dokonać coś na poziomie metafizyki. To są te momenty, które medycyna określi jako połączenie wyrzutu dopaminy i oksytocyny, buddyści stwierdzą, że to stan oświecenia, a jeszcze inni nazwą to zwyczajowo – „odleciałem, odleciałam”.
Przeglądając wczoraj muzykę natknąłem się na utwór, który jest w moim odczuciu czymś z tej przestrzeni, tak dostępnej dla każdego człowieka, a jednocześnie nie pojawiającej się zbyt często, „na zawołanie”…
Gdy słucham tego utworu, chcę przede wszystkim skupić się na oddechu i obecności. Przekazać następnie drugiej osobie poczucie ukojenia i przyjęcia. A z pierwszym ruchem popłynąć w przestrzenie, które wznoszą człowieka gdzieś tam, wysoko, nie wiadomo gdzie, jak to się odbywa, skąd, dlaczego…
Gdy na ostatniej lekcji zaproponowałem parze zatańczenie tanga do tego utworu, poczułem, że muszę nieco się oddalić; odszedłem daleko poza parkiet, jakby nie chcąc naruszać tego czasu, tej przestrzeni, którą tworzyli razem poprzez połączenie siebie, dźwięków i ruchu.
Świętość czasu i przestrzeni jako niebiańskiej uczty.