Quo vadis?

Podczas lekcji, szczególnie tych indywidualnych, często zadaję pytania.
Jestem przekonany, bazując na swoim doświadczeniu pracy nad sobą i pracy z ludźmi, że rozwój tanga pozbawiony aspektu mentalnego jest utrudniony, a nawet czasem zablokowany.
Poruszę tu kilka kwestii, które są w moim odczuciu kamieniami, kluczem do niejako wjazdu z polnej drogi na autostradę. Wikipedia wyjaśnia, że „główną cechą autostrady jest fakt, że stanowi ona drogę o ograniczonej dostępności, tj. nie każdy pojazd może się nią poruszać”, oraz „autostrada nie służy przydrożnym posiadłościom”. Tematyka obejmuje zagadnienia niezależnie od poziomu, być może znajdziesz tu coś, co jest Tobie bliskie.

„On już tańczy tyle lat”, „nic mi nie wychodzi”
Odczucia: lęk, paraliż, stres

Osoba szczególnie nowa w środowisku ma naturalną tendencję do widzenia kontrastowego – czarne/białe.
Mając świadomość, że dopiero się uczy, często uważa, że wszyscy inni tańczą lepiej; może się porównywać z innymi, a posługując się jedynym parametrem, jakim jest jej subiektywne odczucie, może dojść do wniosków, które mają niewiele wspólnego ze stanem faktycznym.

Sytuacje z życia:
– partner przytłoczony problemami zawodowymi podczas lekcji jest niezadowolony ze swojej improwizacji konkludując, że nic mu nie wychodzi. W mojej ocenie śmiało podejmuje próby improwizacji, jest to dla niego sytuacja nowa, nie do końca naturalna, sprawiająca mu trudność, ale radzi sobie całkiem dobrze. Jego „setting” czyli nastawienie wynikające z danego dnia/problemów, wpływa na zbyt radykalną ocenę własnych umiejętności, brak cierpliwości do samego siebie wobec faktu uczenia się, a przez to objawiający się mniejszy lub większy perfekcjonizm.
– partnerka przychodzi pierwszy raz na milongę; pozyskała informację, bądź sama ją wytworzyła na podstawie obserwacji, że dany partner tańczy już powiedzmy 10 lat. Na tej podstawie uważa go za bardzo zaawansowanego. To wpycha ją do swoistego getta, z którego nie może wyjść. Fakt jest taki, że ów partner tańczący 10 lat, owszem, zna więcej tanga, ale nie ma to przełożenia (w tym konkretnym przypadku) na jego umiejętności, które w rzeczywistości można by określić jako umiejętności osoby tańczącej 2 lata. Wniosek: staż nie oznacza umiejętności. Ten wątek rozwinę w późniejszej części.
– partner pierwszy raz na milondze mówi, że jest tu bardzo wysoki poziom. Naturalnie ogólne wrażenie osób płynnie poruszających się po rondzie i nie stojących daje obraz wysokiego poziomu. Nie dostrzega jednak wśród tańczących innych osób początkujących, które są niejako przyćmione. Poziom tańczących jest w rzeczywistości bardzo zróżnicowany, a owy partner nie jest tam jedyną osobą początkującą. Gdyby udało się zobaczyć cały obraz, mógłby zobaczyć przestrzeń dla siebie. Podejście 0-1 eliminuje go z jakiekkolwiek próby tańczenia.

„Bo ja muszę dobrze zareagować”
Odczucia: presja, stres, lęk, brak swobody i samostanowienia

Ze względu na to, że partner prowadzi, to aspekt szczególnie częsty w przypadku partnerki. Nazywam to „przyczajeniem”. Partnerka jest tak skupiona, aby „wychwycić” prowadzenie partnera, że jest to bardziej wysiłek mentalny i psychiczny, niż jakikolwiek taniec, nie mówiąc o przyjemności. Ze względu na potężny stres chcąc „zadowolić” partnera, sama projektuje i antycypuje następny krok, choć partner nie miał takowej intencji, nie wyprowadził żadnego impulsu. Wówczas para traci wzajemny kontakt, tańczy już w dwóch prędkościach, a partnerka niczym korkociąg odlatuje coraz bardziej, czując się „złą partnerką”. Partner, choćby był z dobrą techniką i uważnością, ma trudność w powrocie do kontaktu z partnerką, która jest już niejako „w swoim świecie”.
To sytuacja w której partnerka projektuje oczekiwania partnera. Jak w życiu warto przynajmniej próbować nie mieć żadnych oczekiwań i nie projektować ich w żadną ze stron. W tym przypadku zdecydowanie najważniejszym będzie minimalizm ruchowy i bycie w kontakcie. Jeśli nie czuję żadnego impulsu, dobrą reakcją będzie więc pozostanie w miejscu, zamiast kreowania i projektowania. Zyskam to, że nadal pozostaję z partnerem.

„Kaganiec”
Odczucia partnerki/partnera: brak samostanowienia, dyskomfort, paraliż

Ta sytuacja częściej dotyczy prowadzących, którzy z definicji powinni zaproponować partnerce rodzaj objęcia.
Kagańcem nazywam podejście partnera do niejako automatycznego i domyślnego bliskiego objęcia, które w moim odczuciu jest wręcz przejawem potraktowania partnerki na czas tandy jak swoją własność. Postawiłbym partnerowi pytanie: dlaczego chciałeś z tą partnerką zatańczyć? Czy chcesz coś tej partnerce dać odczuć, przekazać w tańcu? Jaką masz intencję? Jeśli masz intencję zatańczenia razem, aby partnerce, Tobie, Wam było w tym tańcu przyjemnie, pozwól partnerce od pierwszego kontaktu decydować też o tym. Narzucenie czegokolwiek z automatu wyłącza możliwość odczuwania przyjemności. Choćby partnerka chciała tańczyć w bliskim objęciu, powinna mieć poczucie, że ma wpływ i przestrzeń do decydowania o tym, czy w nim będzie.
Innym aspektem jest ciągłe „gadanie” partnera w tańcu. Nie mówię o słowach. Jeśli mówimy, że tango to rozmowa, a Ty nieustannie „gadasz” prowadząc do kolejnych figur, nie słuchając muzyki, nie wykorzystując momentów lirycznych do zwolnienia czy zatrzymania, nie dając przestrzeni partnerce, aby ona również mogła się wypowiedzieć poprzez ruch, którego będzie autorką – wówczas prowadzisz monolog. Nałożyłeś partnerce kaganiec. Złapałeś w bliskie objęcie i gadasz monologiem „produkowanych” figur. Partnerka została bierna. Innym tematem jest, że olbrzymia moim zdaniem część partnerek jest tak przyzwyczajona do tej sytuacji, że nie postrzegają już jej jako niewłaściwą i szybko dostosowują się. Wpływ na to ma często mniejsza ilość prowadzących na milondze. Nie ma za dużego wyboru. Pozostaje więc wybór – zatańczę z kagańcem, albo w ogóle. Czy naprawdę warto?

„Kiblowanie”
odczucie: jestem zajebisty, mam doświadczenie

Na milongach ilość mężczyzn czy osób prowadzących (zachęcam panie do nauki prowadzenia a panów do nauki podążania – to da Wam więcej możliwości podczas milongi, a jednocześnie niesamowicie zwiększy jakość Waszego tańca) jest zazwyczaj mniejsza w stosunku do podążających. Mocno generalizując powiedziałbym, że 80% mężczyzn w tangu przedstawia taką historię, w której posłużę się przypadkowym imieniem Eliasz (zakładam, że to na tyle rzadkie imię, że nikt nie poczuje się dotknięty).
Eliasz zaczął naukę tanga 10 lat temu. Na początku bardzo się przykładał i był zaangażowany. Nie do końca wierzył, że uda mu się tańczyć tango, miał bardzo niską samoocenę. Po dwóch latach ma poczucie, że zna większość figur tanga. Może wziął jakąś lekcję indywidualną, czy poszedł na jakieś warsztaty, aby to doszlifować. W międzyczasie dokonał ciekawej obserwacji; gdy przychodzi na milongę, mirada kobiet owocuje częstym cabeceo. Nie musi się jakoś bardzo wysilać, aby zaprosić partnerkę do tańca. W zasadzie niczym do rzeźnika w PRL ustawia się do niego długa kolejka. Eliasz jest naprawdę zadowolony. Co prawda widzi szeroką ofertę warsztatów, możliwości lekcji, jednak nie czuje takiej potrzeby, aby się rozwijać. Figury zna, partnerki chcą z nim tańczyć (zakłada, że widocznie są zadowolone…), więc „marnowanie” czasu na jakieś doszkalanie się jest dla niego stratą pieniędzy. Przecież jest fun.
Poza tym, jak „złapie” jakąś początkującą partnerkę, upomni ją bądź w najlepszym razie kreując się na specjalistę (wszak „tańczy” już od 10 lat) wyjaśni nowicjuszce, co powinna zrobić. To też daje mu poczucie wartości i zwiększa własną samoocenę. Nawet nie zakłada, że do tego krzyżyka w ogóle nie prowadzi prawidłowo. To partnerka jest „zła”. Ponadto jeśli partnerka będzie oczekiwała lepszego prowadzenia, widocznie jest jakaś „dziwna”. W kolejce wszak czeka wiele innych, które poświęcą wiele, aby z nim zatańczyć. Z ich perspektywy nie tańczy się z nim super. Jest jednak już znaną twarzą na milongach, więc niejako taniec z nim mimo, że nie jest przyjemny, jest nobilitujący.
Eliasz tańczy 10 lat, ale tak naprawdę uczył się przez pierwsze 2 lata przez X godzin. Partnerka tańczy od 2 lat i szkoli się regularnie co tydzień biorąc lekcję indywidualną. Przez 2 lata ilość efektywnych lekcji u niej wynosi 10X. Na tym polega fałsz cyferek odnośnie stażu w tangu.
W rzeczywistości facet od 8 lat „kibluje”, nie przeszedł do następnej klasy. Dziewczyny walcząc o „kartkę” do rzeźnika, wydają mnóstwo kasy, nieustannie biorą udział w warsztatach, biorą lekcje indywidualne, chcą być jak najlepsze, aby milongi spędzać tańcząc, a nie siedząc. Tu jest bardzo duża rywalizacja! Wszak Eliasz przecież nie musi z każdą zatańczyć…

Ego
odczucie: jestem kimś lepszym

Partnerka tańcząca od wielu lat. Tańczy naprawdę fajnie i tańczy się z nią przyjemnie. Emanuje z niej duża pewność siebie. To generalnie chyba dobra cecha.
Łuski opadają, gdy próbuje wymusić na organizatorze maratonu, aby nie musiała zapłacić za całość, bo jest „najlepszą tanguerą” w mieście. Jej samoocena nie poparta żadną obiektywną oceną (jaką byłby na przykład udział w Mundialu) odbiera jakąkolwiek chęć zatańczenia z nią w przyszłości. Przez swoje podejście okazała się najgorsza.

Partner przez niektóre partnerki uważany za najlepszego w mieście również nie ma zamiaru być jak inni. Jest kimś lepszym. Mimo potwierdzonej informacji od organizatora, że za cały maraton trzeba zapłacić i nie ma pojedynczego wejścia na milongę, następnego dnia podjeżdża swoją bryką na miejsce maratonu i siada ostentacyjnie przed budynkiem na ławce, aby być widocznym. Jest przekonany, że jako „najlepszy” w mieście zaraz będzie przez kogoś zaproszony do środka. Płacić nie będzie. Pozostało mu siedzenie na ławce i opalanie się w blasku słońca. To jedyny blask, który mógł go otulić.

Bycie dobrym tancerzem to nie tylko umiejętności. To również kwestia pokory, życia w społeczności, stosowania się do zasad.

Gdy wchodzisz na parkiet niczym na turniej tańca, gubisz drugą osobę. Jesteś sam lub sama. Możesz tańczyć w zamkach, pałacach, ubierać wytworne stroje, ale pytanie dlaczego DECYDUJESZ się tańczyć tango?
Czego w nim szukasz? Co w nim odnajdujesz dla siebie? Jakie to ma przełożenie na Twoje życie? A może tango to teatr, a życie jest czymś osobnym?
Kluczowym momentem rozwoju człowieka jest świadomość. Ona często jest niewygodna. I pozostanie w wygodnej nieświadomości może być wyborem. Ale ma to swoje konsekwencje. Twoja podróż przez życie, przez tango, utknęła. Zatrzymała się. Przecież nie musisz podróżować po całym świecie. Po prostu zobaczysz mniej, stojąc przy przydrożnej posiadłości.

Foto: Małgorzata Sobczak Fotografia

Dodaj komentarz