Dzisiaj o tym, co wstydliwe, ukryte.
Żyjemy w świecie obrazków, coraz mniej wartościowych rozmów. Jedna ze znajomych z pewnym rozgoryczeniem stwierdza, że zna mnóstwo ludzi z milong, ale jest to znajomość bardzo zewnętrzna. Tak naprawdę nic o nich nie wie.
Świat iluzji. Ktoś nazwie swój zewnętrznie wykreowany świat „elegancją”, bo bardzo chciałby takim być, kto inny będzie zaliczać mnóstwo wydarzeń, bo powrót do czterech ścian jest nie do zniesienia.
W 2013 roku przeżywałem tak mocne tąpnięcie w swoim życiu, że nie byłem w stanie dojść do sklepu, po kilku krokach musiałem wrócić do domu. To był znak, że czas nie tylko na psychoterapię, ale również trzeba było wspomóc się lekami antydepresyjnymi. Był taki czas, że wyjście z domu było tak potężnym wysiłkiem, że wizja prowadzenia zajęć była na tamten czas sportem ekstremalnym, podejściem na Mont Everest.
Mam w swoim już prawie 20-letnim doświadczeniu w nauczaniu tańca taki rok, który był najgorszym; nie prowadziłem zajęć na takim poziomie, który prezentuję na co dzień. Cóż wtedy człowiek może zrobić. Jest w jakiś sposób bezsilny.
Był taki czas, gdy moja dobra znajoma mówiła „Dawid, nie możesz być taki osępiały na milongach, prowadzisz szkołę tańca, to nie wygląda dobrze marketingowo”. Miała rację. Pozostałem jednak sobą.
Moje podzielenie się swoim doświadczeniem wynika z głębokiego przekonania, że dziś zdecydowana większość ludzi zmaga się z dużą ilością problemów emocjonalnych, często prowadzących do depresji bądź innych chorób, zaburzeń.
Zdecydowałem napisać o tym, gdy obejrzałem serial Oprah Winfrey i Księcia Harrego „Wszystko, co kryję w sobie”. Autorzy serialu powiadają o swoich bardzo mocnych doświadczeniach, a poszczególne odcinki poświęcają ludziom nietuzinkowym, z wielką osobowością, którzy opowiadają o swojej depresji, nerwicach, natręctwach, trudnościach życia, jak choćby Lady Gaga.
Nauczyciel tańca to ktoś, kto w większej części swojej pracy oczywiście zajmuje się tańcem, ale chcąc być naprawdę dobrym, powinien również pracować nie tylko nad swoimi rozwojem tanecznym, ale również nad własnymi emocjami. Stąd tak bardzo jestem ostrożny w używaniu słowa „Maestro”, „Mistrz”. W mojej ocenie na taki tytuł zasługuje ktoś, kto nie tylko świetnie tańczy, ale również potrafi bardzo dobrze nauczać i dodatkowo ma osobowość, charyzmę, bez jakiejkolwiek próby „używania” ludzi do wypełniania swoich deficytów.
Moja psychoterapia z pewnością wpłynęła również na to, jak pracuję, jak radzę sobie z samym sobą, a przecież w tym zawodzie mam styczność z różnymi osobami, o różnym temperamencie, osobowości, charakterze, zranieniach.
Oczywiście nie twierdzę, że jestem teraz super produktem, który idealnie i bezbłędnie ogarnia cały ten kocioł emocjonalny, ale cóż by było, gdybym nie podjął wyzwania, twierdził, że to wstyd, że ja nie potrzebuję i nic nie robił w tym kierunku, aby się zmieniać. Przede wszystkim dla siebie.
Wówczas mogę być dla innych może nieco bardziej, niż wcześniej…
Jeśli w Twoim życiu wcale nie jest kolorowo, jak na fejsie, to bądź spokojna i spokojny. Wiem, o czym mówisz. Tym bardziej zapraszam do zajęć i lekcji tańca. Kiedyś ktoś powiedział, że każdy nauczyciel tańca przyciąga ludzi podobnych sobie. Może coś w tym jest. Staram się być autentyczny i naturalny. Nie biorę udziału w teatrze. A jeśli by tak się zdarzyło, to powiem, że to teatr, a nie urojona rzeczywistość 🙂