Gdy w 2005 roku pojawiła się pierwsza edycja „Tańca z Gwiazdami” telefon i maile przegrzewały się od zapytań o nowy kurs. Ile od tego czasu osób nauczyłem tańca? Nie da się tego policzyć. Czasem niektórzy po wielu latach wracają, szukają czegoś więcej, niż tylko zwykły kurs.
Od jakiegoś czasu widzę pewną ciekawą tendencję.
Znacząca ilość osób zapisujących się na zajęcia jest bardzo świadoma swoich potrzeb. W dużej mierze zależy im na własnym rozwoju. Dlatego „kurs tańca” nie do końca jest rozwiązaniem, które spełnia ich potrzeby. Stałe regularne zajęcia przez cały rok są odpowiedzią na decyzję o inwestycji w siebie. To wówczas nie tylko forma spędzenia czasu, co ma miejscu w przypadku „doraźnych” kursów, a o wiele więcej. Czy nie przesadzam z określeniem inwestycja w kontekście zajęć tanecznych?
Z całą pewnością świadomie używam właśnie tego słowa.
Na przestrzeni kilkudziesięciu lat widziałem mężczyzn i kobiety przychodzących na pierwsze lekcje ubranych nazwijmy to w wersji „osiedlowej”, a z czasem rozkwitających pod względem wizerunku, ubioru, estetyki, co niewątpliwie przyczyniało się do ich pewności siebie w codziennym życiu. Przypomina mi się stary film „Roztańczony buntownik”. Na lekcję nieśmiało przychodzi zaniedbana dziewczyna z wielkimi okularami na nosie. Z czasem staje się coraz bardziej kobieca, a jej nieśmiałe wcielenie odchodzi do lamusa.
Nie chodzi tu jednak o wygląd fizyczny, to byłoby wszak zbyt mało.
Konieczność zmagania się ze swoim ciałem, które tak często podczas nauki tańca niejako nie chce nas słuchać, a z czasem uczymy się nim „zarządzać” i komunikować, aby być w tym kompatybilnym.
Wejdźmy do wewnątrz tego ciała. Ileż tam emocji, napięć, wyniesionych z pracy, z domu, bądź nawet z przeszłości. Wejście w przestrzeń ruchu i muzyki staje się lekarstwem dla duszy, psychiki. Brak pewności siebie, lęki, traumy, niepokoje, samotność, strach, złość, depresja – to wszystko nawet na poziomie podświadomości zostaje dotknięte i poruszone – i bardzo dobrze! Zazwyczaj nie chcemy tego otwierać tak wprost, to przecież często puszka Pandory…
Przeraża mnie przeżycie swojego życia w tym szczelnym zamknięciu emocji i nie zaopiekowaniu się nimi. Muzyka przynosi odreagowanie bądź ukojenie, ciało wyraża to, co zamknięte w środku, człowiek towarzyszący Tobie staje się niejako wędrowcem w Twojej podróży.
I mógłbym tak wymieniać i wymieniać…
Taniec to małe słowo. Nie uważasz?